Stowarzyszenie Słubfurt ma już 20 lat. Wciąż aktywnie działa, a studenci piszą o nim nawet prace magisterskie. Jak powstał i jaką ma obecnie misję, opowiedział nam jego pomysłodawca Michael Kurzwelly. Spotkaliśmy go podczas imprezy z okazji 20-lecia, która 21 stycznia odbyła się w SMOK-u.
Skąd się wziął Słubfurt? Od czego się zaczął 20 lat temu?
Punktem wyjścia było moje własne doświadczenie. Urodziłem się w Darmstadt, wychowywałem się w Bonn, potem przez 3 lata mieszkałem we Francji, a w 1990 roku przeprowadziłem się do Poznania. Moje dzieci są "niempolami". A ja czuję się w pewnej mierze "pomiędzy". Sam się zmieniałem z każdym językiem, którego się uczyłem, dzięki integracji z danym społeczeństwem, w którym mieszkałem.
I czego się nauczyłeś, dowiedziałeś?
Doświadczyłem, że pojęcie narodowości dla mnie samego jest opatrzone znakiem zapytania. Ponieważ czuję się tak samo dobrze i w Polsce, i w Niemczech, i we Francji. Dlatego pogranicze polsko-niemieckie jest dla mnie idealnym miejscem, żeby żyć moją tożsamością. I właśnie Słubfurt jest propozycją dla tych, którzy również, tak jak ja, czują się "pomiędzy".
Na czym to życie „pomiędzy” polega?
Żyjemy obecnie w czasach, w których idea państwa narodowościowego staje dosyć skomplikowana. Wszystkie wyzwania, jakie nas dziś dotyczą, są globalne, np. zmiany klimatu, czy kryzys bankowy - doświadczyliśmy, że jest tematem, który należy rozwiązać na szczeblu międzynarodowym. Wielkie firmy już od dawna działają globalnie. To w pewnym sensie jest taki nowoczesny sposób kolonizacji. I takie jest polityczne tło działania Słubfurtu.
Jest jeszcze jakieś inne?
Tak, lubię też tę jego drugą, bardziej poetycką stronę. Każde dziecko sobie wymyśla świat i ja też lubię wymyślać i tworzyć.
Na czym to tworzenie polega?
Próbowałem stworzyć taką narrację, która wzoruje się na różnych technikach i strategiach, używanych przez państwa narodowościowe, żeby stworzyć identyfikację Słubfurtu. Tak naprawdę nasza tożsamość jest płynna, ciągle się zmienia. Najmniejszym gronem ludzi, którzy czują się wspólnotą jest rodzina, przyjaciele.
A to, że my czujemy wspólnotę z kimś, kogo nigdy w życiu nie widzieliśmy na oczy, kto mieszka daleko stąd, to jest wielka abstrakcja. I ona funkcjonuje dlatego, że państwo narodowościowe używa w tym celu różnych strategii. Jakich? Służy temu na przykład sport. Ktoś biega z flagą na piersiach, wygrywa i cały naród jest dumny. Albo pisarze, jak choćby Adam Mickiewicz, który stał się bohaterem Polski. A ja postanowiłem używać tych samych strategii do budowania tożsamości Słubfurtu. Po co? Po pierwsze, żeby ujawniać, że to są określone strategie. Po drugie, zakwestionować je i zaprosić ludzi do stworzenia innego obszaru.
Jaki obszar chciałeś stworzyć? Czym się on wyróżnia?
Zawsze było tak, że tu jesteśmy my Niemcy, a tam ktoś obcy, Polacy. I odwrotnie. Może sobie podajemy ręce na moście. A w Słubfurcie czy w Nowej Americe, w tym nowym obszarze, jesteśmy my wszyscy – słubfurtczycy. I nie musimy już sobie podawać rąk na moście, ponieważ razem tworzymy nasze miasto.
Po co po 20 latach jest potrzebny Słubfurt, jakie masz refleksje?
Cieszę się bardzo, że jest nadal potrzebny - Olga Kostyrko napisała o tym ponad 100 stron pracy magisterskiej. Mi leży na sercu przede wszystkim to, żeby ludzie rozumieli, że to wszystko, co jest nam podane jako narracja narodowościowa, jest pewną konstrukcją.
Szczególnie silny jest strach przed obcym. Stykam się z wieloma osobami, które boją się uchodźców. Więc ja próbuję pokazać, że to nieprawda, że to są tacy sami ludzie jak ty i ja, że możemy od nich się wielu rzeczy nauczyć, bo mają inne spojrzenie na świat. Dzięki temu możemy porównać, pomyśleć, zastanawiać się i być gotowym, żeby się zmieniać. Nie chodzi o to, że wszyscy mamy stać się muzułmanami - ale prowadzić otwartą komunikację. Dlatego ja odczuwam ich obecność jako wzbogacenie. Choć dla wielu z nich granica jest nadal twarda – nie mając azylu, nie mogą przejść na polską stronę.
Czyli Słubfurt nie jest projektem tylko polsko-niemieckim?
Zawsze mówię, że każdy może być słubfurtczykiem, może mieszkać nawet w Australii czy w Afryce, najważniejsze jest to, że czuje tę ideę. Słubfurt może być traktowany jako swoiste laboratorium do eksperymentowania z innymi sposobami funkcjonowania.
A jaki będzie Słubfurt za kolejnych 20 lat? Masz już wizję i plany?
Trudno mi to powiedzieć. Wciąż dostrzegam nowe możliwości, wszystko się rozwija. Na przykład nasz Plac Mostowy. Mamy aż 27 posiadaczy kluczy z bardzo różnych kultur, powstało już 6 stowarzyszeń, założyli je m.in. Kameruńczycy, Afgańczycy. Powoli powstaje u nas centrum interkulturowe, które ma swoje podłoże nie w tym, że ktoś odgórnie, instytucjonalnie orzekł, że musi tu powstać, ale stworzyliśmy je oddolnie. Zaufaliśmy ludziom. W pewnym sensie dostali od nas prawa obywatelskie, choć nie mogą iść głosować w oficjalnych wyborach, mogą uczestniczyć w Parlamencie Słubfurtu.
A co będzie za 20 lat? W kwietniu skończę 56 lat, więc za 20 będę miał 76. Zobaczymy, jak długo jeszcze pociągnę (śmiech). Myślę, że naszym zadaniem na kolejne lata jest właśnie znalezienie ludzi, którzy włączą się w Słubfurt – żeby przechodził w kolejne ręce. Wtedy będę mógł odejść na emeryturę. Ale na razie sobie tego jeszcze nie wyobrażam.
Dziękujemy za rozmowę.
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.