Zamknięcie granicy było dla nas wszystkich szokiem. Ale ten szok niekoniecznie musi mieć negatywne skutki. Jak mawiał Fryderyk Nietsche "co mnie nie powali, to mnie wzmocni".
Szok wynikał stąd, że przez przynajmniej 15 lat zrastaliśmy się na pograniczu w jeden organizm miejski i społeczny. Ilość ludzi, która ma sprawy życiowe po dwóch stronach granicy wzrosła z 1 proc. w 2004 roku do 20-30 proc. obecnie. Przestaliśmy w ogóle brać pod uwagę to, że granice mogą zostać zamknięte. A okazało się, że bez politycznych napięć między Polską a Niemcami, bez pogorszenia ogólnej sytuacji gospodarczej w Europie, z niemal nieprawdopodobnego powodu w nasze życiowe sprawy uderzyło ostrze siekiery, rozdzielając je na dwie części.
Podważony sens transgraniczności
Wiele rodzin i pojedynczych osób zostało sparaliżowanych w swoich funkcjach życiowych. Ja jako pracownik uniwersytetu byłem kompletnie przerażony, dlatego że gdyby w przyszłości miały powtarzać się tego rodzaju wydarzenia, to cała współpraca uniwersytecka nie ma sensu. Po co student ma studiować w Collegium Polonicum, mając zajęcia po polskiej i po niemieckiej stronie, jeśli przynajmniej dwa razy w czasie studiów będzie musiał je przerwać i liczyć się z utrudnieniami? Może pojechać do Warszawy czy Krakowa, albo studiować w Monachium. Zalety transgranicznego ośrodka nagle zostały postawione pod znakiem zapytania.
Tym niemniej uważam, że jest co najmniej kilka aspektów, które na przyszłość napawają optymizmem. Pierwszym jest to, że w gruncie rzeczy wszystkie kroki tłumiące pandemię po polskiej i niemieckiej stronie były przygotowywane niemal w tym samym czasie i niemal w tej samej formie. Oznacza to, że pandemia wywołała w głowach ludzi reakcje, które były niemal identyczne na całym świecie, w tym samym czasie.
Jednomyślność w obliczu zagrożenia
Dlaczego jest to takie ważne? Z reguły było tak, że jakiś pomysł lub problem pojawiał się w pewnym miejscu świata, z reguły gdzieś na szczytach „drabiny narodów”, np. w Ameryce i potem się rozprzestrzeniał krok po kroku, rok po roku po całym świecie. Jeśli pojawiał się lokalnie gdzieś w Chinach, nikt w ogóle na niego nie zwracał uwagi. Tym razem stało się inaczej - problem pojawił się lokalnie, rozprzestrzenił się globalnie, a reakcja była niemal identyczna. Co to oznacza? To znaczy, że nasze głowy na tej kuli ziemskiej pracowały niemal identycznie. Mimo konfliktów, mimo obrzucania się oskarżeniami, mieliśmy te same wzorce myślowe, czego w historii świata do tej pory nie było – wyzwoliła to pandemia. Jesteśmy już jakby w myślach jedną ludzkością, chociaż podzieloną na wiele, czasem skonfliktowanych jednostek.
Warszawa dostrzegła specyfikę pogranicza
Po drugie, mimo że działania polskiego rządu były bardziej restrykcyjne niż działania rządu niemieckiego, rząd polski reagował na to, co się dzieje na pograniczu. Najpierw po tygodniu zniósł obowiązek wypełniania kart lokalizacyjnych, co opóźniało odprawę na granicy, a potem na skutek protestów zostały zniesione ograniczenia dla pracowników transgranicznych. Rząd dostrzegł specyfikę pogranicza. A niestety, permanentnym problemem Warszawy jest to, że nie dostrzega peryferii. Znam to doskonale ze szkolnictwa wyższego.
Zalety zdalnej komunikacji
Trzecia pozytywna rzecz jest taka, że dosyć szybko w niektórych obszarach udało się wypracować inny sposób komunikowania niż tradycyjne spotkania face to face. Proces zdalnego komunikowania to dobry proces dla normalnego funkcjonowania społeczeństwa i dla natury. Może przestaniemy jak obłędni miotać się po całej kuli ziemskiej, żeby załatwiać swoje sprawy, bo ziemia tego nie wytrzymuje.
Znajdźmy nową jakość
To wszystko są rzeczy, które nie wyszłyby na jaw bez kryzysu związanego z koronawirusem. Katastrofy przyczyniają się do postępu, modyfikowania strategii życiowych przez organizmy indywidualne, społeczne, do wynajdywania nowych jakości.
Wychodzimy z tej sytuacji ze świadomością, że nie jest tak, że transgraniczność mamy zagwarantowaną na zawsze. Trzeba nad nią pracować, dbać o nią.
Otworzyliśmy drzwi problemom
Na zakończenie jeszcze kilka zdań o tym, co z gospodarką? Od początku twierdziłem, że obecna pandemia to 30 proc. biologii i 70 proc. psychologii. Biologii o tyle, że rzeczywiście zmutował się wirus i skorzystał z dróg, które mu pootwieraliśmy. Są to drogi komunikacji, a komunikacja rozwinęła się w ostatnich latach w sposób obłędny. Za 20 euro można polecieć na weekend do Barcelony i z powrotem. Dawniej człowiek potrzebował na to dwa dni, żeby tam dotrzeć, a teraz niemal każdy człowiek może sobie na to pozwolić. To jest wprost niemożliwe. I otwiera drogi dla tzw. patogenów, czyli wirusów, bakterii, ale też ludzkich patogenów, czyli działań będących zawsze kontrą do uznanego głównego nurtu działań, czyli zachowań terrorystycznych, kryminalnych. I wirus z tego skorzystał.
Bądźmy mądrzejsi
Łapiemy się za głowę, myśląc o gospodarce. Szacunki mówią, że gospodarka spadnie w Europie o 7 proc., a w Polsce o 4 proc. A np. w 1930 roku, po kryzysie amerykańskim, gospodarka w Polsce spadła o 62 proc. I to jest problem. Sądzę, że 4 proc. zostanie szybko nadrobione. Choć, powiem szczerze, mam nadzieję, że nie odtworzy się to, co było przed pandemią. Obyśmy nie mieli już takiego obłędnego parcia na wzrost.
Mam nadzieję, że się opamiętamy. Mam tu na myśli cały świat. Zrozumiemy, że nie można ciągle sprowadzać z Chin rzeczy, które się psują po 2 miesiącach, ale są tak tanie, że wciąż sprowadzamy je tonami. Że nie można pakować ciastka w coraz więcej warstw plastiku, który potem ląduje w ocenach.
Tego rodzaju sytuacje jak pandemia koronawirusa powinny uświadomić ludziom, że bardzo ważny jest zrównoważony rozwój. Musimy myśleć o tym, co będzie w przyszłości.