„Nie krytykuj, nie podskakuj, siedź na tyłku i przytakuj”. Czasem odnoszę wrażenie, że właśnie tymi słowy- rodem z Janusza Głowackiego -chciałby się zwrócić do mnie nasz burmistrz Tomasz Ciszewicz. No bo jak to jest możliwe, że ktoś śmie krytykować politykę historyczną naszych lokalnych władz, której uosobieniem jest szerzej nieznany pruski oficer i wieża, która ma nosić jego imię. To przecież element wspólnej historii i regionalnej tożsamości. Czy aby na pewno ? A może to element jednak „ich” historii, za który my mamy tylko płacić i to może właśnie stąd wynika jego „wspólność”? Nieważne… decyzje wydają się już przecież podjęte, przesądzone, ostateczne i kto by tam pytał „ciemny lud” o zdanie.
Ale tutaj moim zdaniem nie chodzi tylko o von Kleista i jego wieżę z roztaczającym się widokiem na komin miejskiej ciepłowni. Tutaj chodzi o coś więcej- o coś, co my byśmy nazwali regionalną polityką historyczną, a co za tym dalej idzie- tożsamościową.
Żyjąc na terenach obecnego powiatu słubickiego daje się bowiem odczuć pewno dziwne przeświadczenie, ale jeszcze dziwniejszym uczuciem jest to, że to przeświadczenie zdają się potęgować działania lokalnych władz. Da się odczuć mianowicie, że jesteśmy tutaj od niewielu ponad siedemdziesięciu lat, a wszystko to co się działo wcześniej ma związek jedynie - jak ujął to jeden z moich anonimowych internetowych adwersarzy- „z historią niemieckich budowli, niemieckich postaci i niemieckiej społeczności”.
Rzecz w tym, że tak nie do końca jest... Wystarczy bowiem wsiąść w wehikuł czasu i cofnąć się tysiąclecie wstecz. Nad obecnym nadodrzańskim krajobrazem, w miejscowości nazywającej się dziś Lebus (zaledwie 10 kilometrów na północ od granic obecnego Frankfurtu) góruje potężny słowiański gród. Miejsce to będące historyczną stolicą Ziemi Lubuskiej od początku lat 60 X wieku znajduje się w sferze wpływów naszego pierwszego historycznego władcy- Mieszka I.
Rola grodu jest nie do przecenienia, gdyż razem z wysuniętym nieco bardziej na północ Santokiem stanowi on przez następne wieki „klucz do Królestwa Polskiego”- mówiąc jaśniej, było to szalenie ważne miejsce na mapie wczesnośredniowiecznej Polski. Gród jest świadkiem wielu istotnych bitew- najpierw w 1012 roku oblega go Bolesław Chrobry, następnie w 1209 roku książę Władysław Laskonogi próbuje bronić Lubusza przed nacierającymi wojskami margrabiego Konrada II, a w końcu w roku 1239 „Wrota Lubuskie” stają się miejscem rozgromienia sił Marchii Brandenburskiej przez Henryka Pobożnego.
Ale Lubusz to nie tylko sukcesy militarne piastowskiego oręża z roku 1012 i 1239. To tutaj prowadzono również zakrojoną na szeroką skalę akcję chrystianizacyjną, której zwieńczeniem było powstanie w roku 1124 Biskupstwa Lubuskiego. Na terenie grodu funkcjonował zresztą całkiem okazały zamek biskupi.
Poniżej przepiękna panorama Ziemi Lubuskiej widziana ze wzgórza grodowego, zwanego również przez miejscowych "zamkowym"
Wróćmy jednak do czasów dzisiejszych. Dziś po grodzie nie ma praktycznie żadnych wyraźnych śladów. W jego miejscu istnieje obecnie osiedle domków jednorodzinnych z rozpościerającym się pięknym widokiem na Ziemię Lubuską. Jedynymi tak naprawdę akcentami, które świadczą o bogatej przeszłości tego miejsca są wypełnione zielenią stalowe konstrukcje ukazujące układ m.in zamkowych baszt, oraz kilka fotografii w gablotach informacyjnych wraz z opisami -naturalnie tylko w języku niemieckim. Na tym z grubsza koniec.
Do czego zmierzam ? Skoro strona niemiecka „zaprosiła” nas do „odbudowy” wieży Kleista, to dlaczego my nie możemy „zaprosić” naszych zachodnich przyjaciół do równie absurdalnej „odbudowy” lubuskiego grodu, albo choćby- już nieco bardziej na serio- upamiętnienia go w formie rezerwatu archeologicznego ? Przecież my się nie ograniczamy się jednie do tablic informacyjnych, lecz idziemy na całość i wznosimy za koszt kilku „baniek” wieżę z prawdziwego zdarzenia.
Niestety my zamiast próbować nawiązywać do lokalnych tradycji piastowskich sławimy rodzinę von Kleist. Jeden z jej członków będzie mieć za chwilę na koszt podatnika wieżę, a drugi (notabene morderca i samobójca) już został uhonorowany pomnikiem Kasi z Heilbronn, która jest fikcyjną postacią z jednego z dramatów napisanego przez ów mordercę.
Mówimy tyle o przygranicznej współpracy i integracji. Dlaczego zatem ta współpraca- choćby właśnie na płaszczyźnie polityki historycznej- nie opiera się na równych zasadach ? Dlaczego my musimy (czy tego chcemy, czy nie) sławić i upamiętniać regionalnych bohaterów niemieckich, a sąsiedzi nie odwdzięczają nam się tym samym? Co gorsza- sami o to, ani myślimy zabiegać…